niedziela, 27 grudnia 2020

1- Z ręką w kloace...

     


      Przy wejściu do niemal każdej kościelnej kruchty zamontowana jest kropielnica.
To kamienne lub blaszane naczynie, zwykle przytwierdzone do ściany, z tzw. wodą święconą.
Odwiedzający świątynię w wodzie owej moczą  palce by uczynić na swym bezbożnym                       ciele znak krzyża.
Zapewni im to błogosławieństwo boże albo i nie zapewni... jednak zwiększy tysiąckrotnie prawdopodobieństwo zapadnięcia na jedną z wielu bardzo groźnych, często śmiertelnych chorób.
To była teza.
Aby jednak do niej dojść, redakcja „Faktów i Mitów” zleciła Miejskiej Stacji Sanitarno-
-Epidemiologicznej w Łodzi badanie dostarczonych próbek wody.
Niestety, dla naszych naukowych celów musieliśmy posłużyć się fortelem
polegającym na niepodawaniu źródła pochodzenia berbeluchy.
Łódzki sanepid dowiedział się bowiem tylko tyle, ile wiedzieć musiał:
ma przyjąć trzy próbki pobrane z trzech różnych ujęć i wykonać
ich badanie bakteriologiczne.
Jakoś tak bowiem dziwnie przewidywaliśmy
(może bezpodstawnie, ale wolimy dmuchać na zimne), że laboranci
nabiorą wody (nie całkiem święconej) w usta, gdy dowiedzą się,
co dokładnie badają i jaki tego badania może być skutek.
Owo niedopowiedzenie czy – jak kto woli – niewinne kłamstewko
zaowocowało dostarczeniem nam przez sanepid sterylnie jałowych,
zakorkowanych buteleczek – sztuk 3. W nich mieliśmy umieścić
próbki.
Aby tego dokonać, specjalnie powołana przez redaktora
naczelnego komisja (w tej liczbie prawnik) udała się do sanktuarium
jasnogórskiego w Częstochowie.

Oto fragmenty zapisu ze sporządzanego
protokółu:
– Godzina 16 –
stoimy obok wejścia do „cudownej kaplicy”.
Czekamy na większą grupę pielgrzymów.

– Godzina 16.33 –
okołotrzydziestuosobowa grupa (pielgrzymka?) wchodzi poprzez kruchtę do
nawy głównej.
Większość osób wkłada do dwóch kropielnic dłonie, po czym czyni znak krzyża.

– Godzina 16.30 do 16.50 –
jeszcze kilkanaście osób powtarza tę czynność.

– Godzina 16.55 –
pobieramy próbki wody z obydwu kropielnic,
co dokumentujemy fotograficznie.
Trzy butelki zostają komisyjnie zamknięte i zapieczętowane.
Butelki, które nie są już jałowe, bo z interesującą nas zawartością,
zostają natychmiast przewiezione do Łodzi i niezwłocznie przekazane
Miejskiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej.

10 czerwca 2002 roku
otrzymaliśmy laboratoryjne wyniki bakteriologicznego badania ich treści.

Są one KATASTROFALNE (patrz reprodukcja dokumentu).
Bakterii grupy coli mamy w „naszej” wodzie całe 20 kolonii, a w
wodzie, z którą mają styczność ludzie, pod żadnym pozorem nie może
być ani jednej.
Prawdziwym „hitem” okazuje się jednak obecność enterokoka o nazwie paciorkowiec kałowy.
Liczba jego kolonii jest tak wielka, że biologom w ogóle nie
udało się tego policzyć (stąd zapis „niepoliczalne”).
Ogólna ilość wykrytych w święconej wodzie paskudztw jest taka, że wielokrotnie
przekracza dopuszczalne normy i urąga elementarnym zasadom higieny.

Dlatego też w podsumowaniu dokumentu czytamy:
„Pod względem bakteriologicznym dostarczona
próbka wody w badanym zakresie (bakterie grupy Coli, paciorkowce
kałowe, ogólna liczba bakterii w 37 i 22 stopniach C)
nie odpowiada wymogom stawianym wodzie pitnej i na potrzeby gospodarcze”.
„Przecież nikt na szczęście wody z kościelnych kropielnic nie pije,
ani nie używa dla potrzeb gospodarczych” – zakrzyknie uspokojony
w tym momencie ten i ów.
Niestety, za wczesna i niczym nieuzasadniona to radość, bowiem
– jak podają uczone podręczniki mikrobiologii – „paciorkowiec
wraz z brudem przenosi się w inne, kolejne partie skóry (albo na innych ludzi).
Taki sposób zakażenia chorobotwórczego nosi nazwę zakażenia przez
wcieranie”.
– To jest jakaś okropna woda. Nie pamiętam, abyśmy mieli kiedyś
tak fatalną próbkę.
.................................................. ........................

Właściwie to nie woda, ale jakaś chorobotwórcza mieszanina strasznych jadów
– powiedziała w rozmowie z dziennikarzem „Faktów i Mitów” pracująca
przy próbkach laborantka.
Co ten wyrok na „naszą” wodę tak naprawdę oznacza?
Wszak dla laika terminy: paciorkowce kałowe czy bakterie coli brzmią groźnie,
jednak niewiele mówią.
Aby sobie i Państwu przybliżyć świat chorobotwórczych
mikrobów, które czyhają na nasze zdrowie i życie, zabraliśmy
się do lektury niemieckiego (acz tłumaczonego na język
polski) podręcznika autorstwa Kari Köster-Lösche, pt. „Odporność
na wirusy i bakterie”.
Z niego to dowiedzieliśmy się, że paciorkowce (nie mają nic wspólnego
z różańcem, choć – jak się okazuje – nie do końca...) mogą
powodować zapalenie skóry, zapalenie zatok, szkarlatynę, ciężkie
biegunki, gorączkę, wielodniowe wymioty, zmiany ropne w tkankach,
zapalenie osierdzia.
Zarazki coli zaś to takie „przyjemniaczki”, które
są w stanie wywołać ostre zatrucia pokarmowe, ciężkie zapalenie
płuc, a nawet trwałe uszkodzenie nerek mogące się skończyć
dożywotnią dializą pacjenta lub koniecznością przeszczepu.
Epidemia wywołana przez bakterie coli spowodowała
kilka lat temu w Japonii śmierć kilkudziesięciu osób.
Choroba szalonych krów wydaje się przy tym pestką.
Przedstawione powyżej wyniki analiz były do tego stopnia fatalne,
że teraz z kolei laborantki z łódzkiego sanepidu chciały się
koniecznie dowiedzieć (brawo za zawodową troskę i dociekliwość!),
gdzie w Polsce można natrafić na podobną ciecz – bo nie wodę przecież.
Nie mogliśmy jednak opowiedzieć o naszej rozmowie z „sekretarzem”
(co to za nowa funkcja?) parafii Matki Boskiej Różańcowej w Łodzi (przedstawiliśmy
się jako inspektorzy sanitarni), z której dowiedzieliśmy się, iż wodę
do kropielnic wlewa się wprost z kranu.
Nie jest ona później niczym odkażana i pozostaje w naczyniu AŻ DO WYCZERPANIA!
Niestety, dla dobra naszej symulacji znów musieliśmy trochę paniom
z sanepidu nakłamać:
– To są próbki z trzech położonych blisko siebie studni – łgaliśmy jak z nut.
– Straszne! Tam musi gdzieś przeciekać szambo z ludzkimi odchodami.
To może się skończyć epidemią.
Czegoś takiego jeszcze nie widziałam!
– denerwowała się szczerze zaniepokojona pani z sanepidu.
Żeby postawić kropkę nad „i”, skontaktowaliśmy się z biurem
głównego inspektora sanitarnego kraju.
W nim natrafiliśmy na Tadeusza Górę – specjalistę ds. higieny, czyli osobę kompetentną:
– Nie mamy obligatoryjnego obowiązku badania wody w kropielnicach.
Nas bardziej interesuje woda w kąpieliskach, studniach i wodociągach.
Kolonie bakterii w kościelnych naczyniach biorą się stąd, że ludzie maczają w nich
brudne ręce.
Przypuszczam, że woda we wszystkich kropielnicach w kraju ma podobne zanieczyszczenia.
Ale to jest przecież woda
święcona!

---------------------------------

Cóż... Szanowny Panie! My rozumiemy, że woda święcona dobra
jest na wszystko i dla wszystkich
– dla bakterii jadowitego paciorkowca przede wszystkim.
Tymczasem co dzień, co godzinę, dziesiątki tysięcy ludzi: zdrowych
i ciężko chorych, czystych i brudnych, wprost z trasy pielgrzymkowej;
czasem tuż po podtarciu się w polowych warunkach,
wkładają swoje dłonie do kropielnic wszystkich polskich kościołów.
Rąk tych potem nie myją, bo zazwyczaj nie mają gdzie.
Chwilę później podają prawice przyjaciołom,
wycierają buzie dzieciom, jedzą lody i hamburgery,
przeliczają i puszczają w obieg banknoty.
A paciorkowiec aż piszczy z radości i tylko czasem martwi się
w ukryciu, czy nie wyprzedzą go w dziele zniszczenia koleżanki – bakterie coli.
Te zaś spokojnie rozmnażają się w brzuszkach.
A wkrótce przyjdzie sierpień – miesiąc pielgrzymek na Jasną Górę,
kiedy wrota do cudownej kaplicy się nie zamykają.
Co będzie wówczas pływało w tamtejszych kropielnicach?
Sprawdzimy!

PS. A tak na marginesie, to naprawdę niezłych specjalistów zatrudnia
łódzki sanepid.
Po badaniu próbek z „trzech różnych studni” byli
gotowi kłócić się i udowadniać, że woda pochodzi z tego samego
„okropnego” miejsca.
Tak rzeczywiście było.


(F i m 24/2002)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz