poniedziałek, 26 lipca 2021
22- Chrzest domaciczny
poniedziałek, 11 stycznia 2021
21- Mateczka Teresa- qurvajegomać...
Tekst publikuję za stroną internetową Towarzystwa Humanistycznego free.ngo.pl//humanizm/index.html
WSPOMNIENIA BYŁEJ MISJONARKI MIŁOŚCI
Dom iluzji Matki Teresy
Susan Shields przez prawie dziesięć lat była siostrą Misjonarką
Dobroczynności. Odgrywała kluczową rolę w organizacji Matki Teresy, aż
do momentu gdy zrezygnowała.
Kilka lat po tym jak zostałam katoliczką, wstąpiłam do zgromadzenia
Matki Teresy, Misjonarki Miłości. Byłam jedną z jej sióstr przez
dziewięć i pół roku, mieszkając w Nowym Jorku, Rzymie i San Francisco,
aż do momentu, gdy rozczarowałam się i odeszłam w maju 1989. Gdy
wróciłam do normalnego świata, powoli zaczęłam wyjaśniać zagmatwane
kłamstwa, wśród których żyłam.
Trzy spośród nauk Matki Teresy, będących podstawą jej zgromadzenia
religijnego, są tym bardziej niebezpieczne, że tak szczerze wierzą w nie
jej siostry. Najbardziej podstawowa jest wiara, że jeśli siostra jest
posłuszna przełożonym, to wypełnia wolę Bożą. Kolejne przekonanie jest
takie, że siostry mają wpływ na Boga przez wybranie cierpienia. Ich
cierpienie czyni Boga bardzo szczęśliwym. Wtedy on (Bóg) rozdaje ludziom
więcej łask. Trzecim jest przekonanie, że jakiekolwiek przywiązanie do
ludzi, nawet biednych, którym się służy, koliduje z miłością Boga i musi
być unikane z czujnością lub też natychmiast zaniechane.
Gdy tylko siostra zaakceptuje te fałszywe przekonania, jest gotowa do
zrobienia niemal wszystkiego. Może pozwolić na to, żeby jej zdrowie
zostało zniszczone, zaniedbywać tych, którym ślubowała służyć pomocą
oraz wyłączać uczucia i niezależność myślenia. Może nie zwracać uwagi na
cierpienie, donosić na inne siostry, kłamać, ignorować zasady i
przepisy prawne.
=========
Kobiety z wielu krajów przystąpiły do zgromadzenia Matki Teresy w
oczekiwaniu, że pomogą biednym i same zbliżą się do Boga. Gdy ja
odchodziłam, było ponad trzy tysiące sióstr w około czterystu domach
rozmieszczonych na całym świecie. Wiele z tych sióstr, które zawierzyły
Matce Teresie przewodnictwo nad sobą, zostało ludźmi o złamanych
duszach. Wobec przygniatających dowodów, niektóre z nich ostatecznie
przyznały, że zostały oszukane, że Bóg prawdopodobnie nie mógłby wydawać
poleceń, które słyszały.
Trudno jest im zdecydować się odejść – ich pewność siebie została
zniszczona i nie mają żadnego wykształcenia poza tym, które przyniosły
ze sobą, gdy wstępowały do zgromadzenia. Byłam jedną ze szczęśliwych,
które zebrały dość odwagi, by odejść.
Właśnie w nadziei na to, że inni zobaczą ułudę tej rzekomej drogi do
świętości, opowiadam trochę z tego, co wiem. Chociaż jest stosunkowo
mało tych ludzi, których kusi, by wstąpić do zgromadzenia sióstr Matki
Teresy, to jest wielu tych, którzy hojnie wspierają finansowo jej pracę,
ponieważ nie uświadamiają sobie tego, jak jej pokręcone poglądy dławią
wysiłki ulżenia ubóstwu. Nieświadomi tego, że większość darowizn
spoczywa na rachunku bankowym, są oni także oszukiwani w tym, że
pomagają biednym.
===========
Jako Misjonarka Miłości miałam za zadanie zapisywać datki i pisać listy
dziękczynne. Pieniądze napływały z szaloną prędkością. Przewoźnik
pocztowy często dostarczał listy w workach. Regularnie wypisywałyśmy
kwity na czeki wartości 50 000 dolarów i więcej. Czasem dawca
telefonował i pytał, czy dostałyśmy jego czek, oczekując tego, że z
pewnością to pamiętamy, ponieważ datek był taki duży. Jak mogłyśmy
powiedzieć, że nie możemy sobie tego przypomnieć, bo otrzymałyśmy tyle
innych, które były nawet większe?
Gdy Matka wypowiadała się publicznie, to nigdy nie prosiła o pieniądze,
ale faktycznie zachęcała ludzi do czynienia poświęceń dla biednych, żeby
„dawać dopóki jest cierpienie”. Wiele ludzi tak robiło – i dawali to
jej. Otrzymywałyśmy wzruszające listy od ludzi, czasem najwyraźniej
biednych, którzy poświęcali się, by przesłać nam trochę pieniędzy dla
głodujących ludzi w Afryce, ofiar powodzi w Bangladeszu czy też biednych
dzieci w Indiach. Większość z tych pieniędzy była umieszczana na
naszych rachunkach bankowych.
Zalew datków był uważany za znak boskiej aprobaty dla zgromadzenia Matki
Teresy. Nasi przełożeni powiedzieli nam, że otrzymaliśmy więcej
prezentów niż inne religijne zgromadzenia, ponieważ Bóg jest tak
zadowolony z Matki i ponieważ Misjonarki Miłości są siostrami, które są
wierne prawdziwemu duchowi życia religijnego.
Większość z sióstr nie miała pojęcia, ile pieniędzy zgromadzenie
otrzymuje. Pomimo wszystko uczono nas, by niczego nie zbierać na zapas.
Pewnego lata siostry mieszkające na przedmieściach Rzymu dostały więcej
skrzyń pomidorów, niż mogły rozdzielić. Nikt z sąsiadów nie chciał ich,
bo urodzaj był tego roku bardzo duży. Siostry zdecydowały pasteryzować
pomidory w słoikach niż pozwolić im się zepsuć, ale gdy Matka
dowiedziała się, co zrobiły, była bardzo urażona. Przechowywanie rzeczy
było dowodem braku zaufania w Boską Opatrzność.
Datki napływały masowo i były deponowane w banku, ale to nie miało
wpływu na nasze ascetyczne życie i bardzo mały wpływ na życie biednych,
którym próbowałyśmy pomóc. Prowadziłyśmy proste życie, pozbawione
wszelkich zbytków. Miałyśmy trzy pary ubrań, które naprawiałyśmy, aż
materiał stawał się tak zniszczony, że nie nadawał się już do łatania.
Prałyśmy ręcznie własne ubrania. Nigdy nie kończący się stos
prześcieradeł i ręczników ze schronisk nocnych dla naszych biednych
także prałyśmy ręcznie. Nasza kąpiel była realizowana przy użyciu
jednego wiadra wody. Przeglądy medyczne i dentystyczne były uważane za
niepotrzebny luksus.
Matka bardzo uważała, byśmy zachowały nasz duch ubóstwa. Wydawanie
pieniędzy zniszczyłoby go. Wydawała się mieć obsesję na punkcie używania
tylko najprostszych środków dla naszej pracy. Czy to było w najlepszym
interesie ludzi, którym usiłowałyśmy pomóc, czy też faktycznie
używałyśmy ich jak narzędzia, by rozwinąć własną „świętość”?
Na Haiti siostry, dla utrzymania ducha ubóstwa, używały igieł medycznych
tak długo, aż stały się one tępe. Widząc ból powodowany przez tępe
igły, niektórzy z ochotników oferowali pomoc w zdobyciu nowych igieł,
ale siostry odmówiły.
Błagałyśmy o żywność i zaopatrzenie miejscowych dostawców, tak jakbyśmy
nie miały żadnych środków do życia. Przy jednej z rzadkich okazji, kiedy
skończył się nam darowany chleb, poszłyśmy błagać do miejscowego
sklepu. Kiedy nasza prośba została odrzucona, nasza zwierzchniczka
zarządziła, że kuchnia wydająca zupy może obejść się bez chleba tego
dnia.
A wszystko to przy pełnym koncie bankowym!
Nie tylko handlowcy dawali nam okazję do bycia wspaniałomyślnymi. Linie
lotnicze proszono, by przewoziły bezpłatnie siostry i ładunki. Od
szpitali i lekarzy oczekiwano wchłonięcia kosztów leczenia sióstr lub
pokrycia ich z funduszy przeznaczonych dla osób duchownych. Robotnicy
byli zachęcani do pracy bez zapłaty lub za obniżoną zapłatą. Polegałyśmy
w dużym stopniu na wolontariuszach, którzy pracowali długie godziny w
naszych kuchniach dostarczających zup, w schroniskach i obozach
dziennych. Ciężko pracujący farmer poświęcił wiele godzin na zbieranie i
dostarczanie jedzenia dla naszych kuchni i schronisk. „Gdybym nie
przyszedł, to co byście jedli?” – pytał.
Nasza konstytucja zabraniała nam żebrać o więcej niż potrzebowałyśmy,
ale gdy przychodziło do żebrania, miliony dolarów gromadzące się w banku
były traktowane tak, jakby nie istniały. Przez lata musiałam pisać
tysiące listów do darczyńców, informując ich, że cały ich dar będzie
użyty dla najbiedniejszych z biednych. Mogłam utrzymać moje nieczyste od
tych kłamstw sumienie pod kontrolą, ponieważ byłyśmy uczone, że Duch
Święty kieruje Matką Teresą. Niedowierzać jej było znakiem, że brakowało
nam zaufania, a nawet gorzej – byłyśmy winne grzechu dumy. Odłożyłam
wtedy swoje zarzuty na półkę i miałam nadzieję, że pewnego dnia
zrozumiem, dlaczego Matka chciała zebrać tyle pieniędzy, skoro sama nas
uczyła, że nawet gromadzenie sosu pomidorowego pokazuje brak zaufania w
Boską Opatrzność.
SUSAN SHIELDS
Tekst zaczerpnięty ze strony internetowej Humanizm w Polsce www.geocities.com/mruczus_mialko/spis.html
--------------------------------------------------------------------
Gdzie są pieniądze Matki Teresy?
Chyba żaden człowiek na naszym globie w ostatnich dekadach XX wieku nie
cieszył się taką popularnością jak Matka Teresa z Kalkuty. Nawet w
kręgach niekatolickich uznano ją za „świętą naszych czasów” i autorytet
moralny. Ponieważ traktowano ją i jej siostry za dobroczyńców ubogich,
na konta zakonu Misjonarek Miłości w ciągu trzech dekad napłynęły setki
milionów dolarów od darczyńców z całego świata.
Zakon nie prowadzi jawnej polityki finansowej, co zresztą w Kościele
uważa się za normalne. Ponieważ efekty prowadzonej przez Misjonarki
działalności charytatywnej wyglądają zdumiewająco mizernie wobec ilości
przekazywanych im środków, wygląda na to, że ogromne sumy, miast ulżyć
ubogim zgodnie z wolą ofiarodawców, pozostają na kontach sióstr.
Dzięki Matce Teresie Kalkuta stała się nie tylko symbolem indyjskiej
nędzy, ale także oknem wystawowym jej działalności. Problem w tym, że
wystawa świeci pustkami... Protestancka organizacja charytatywna z USA
„Assembly of God” rozdaje tam dziennie 18 000 posiłków. Nędzarze
czekający w kolejce na strawę niewiele wiedzą o głośno w świecie
reklamowanej działalności Misjonarek Miłości. „Nikt prawie nic od nich
nie dostał” – mówią. Miejscowy, wielki działacz charytatywny, Pannalal
Manik wybudował 4000 mieszkań dla najbiedniejszych. Zrobił to ich
rękami, za pieniądze „Misji Ramakriszna”, największej organizacji
dobroczynnej w Indiach. Dodajmy, iż nie jest to bynajmniej organizacja
chrześcijańska.
A Matka Teresa? „Trzy razy byłem u niej – mówi Manik – nie wysłuchała
mnie ani razu. Każdy człowiek na świecie wie, że siostry mają bardzo
dużo pieniędzy. Ale nikt nie wie, co z nimi robią.” Podobnie mówi Aroup
Chatterjee, lekarz pochodzący z Kalkuty, pracujący nad książką o micie
Matki Teresy. Rozmawia z biedakami w Kalkucie albo analizuje wypowiedzi
laureatki Nagrody Nobla. „Bez względu na to co akurat sprawdzam,
odkrywam same kłamstwa. Matka Teresa często mówi, że prowadzi w Kalkucie
szkołę, ogromną instytucję dla 5000 dzieci. Ja jednak nie znalazłem
tam, ani szkoły, ani nikogo, kto by ją widział!”.
W porównaniu z innymi podobnymi organizacjami działającymi w Kalkucie
(jest ich 200) Misjonarki Miłości przodują w dwóch dziedzinach: są
najsłynniejsze poza granicami i mają najwięcej pieniędzy. Siostry nie
prowadzą w Indiach żadnej wielkiej działalności, ich największe
inwestycje to domy zakonne dla sióstr, a niewielka pomoc, jakiej
udzielają, opiera się głównie na przekazywaniu regularnie napływających
darów rzeczowych. Same siostry żyją niezwykle skromnie – gdzie więc są
ogromne pieniądze, które do nich docierają? To pytanie zadaje sobie
wielu ludzi na świecie.
Matka Teresa i jej siostry, uważając się za służebnice Boże, często
nabywały nieruchomości w ogóle nie płacąc za nie. Po prostu nakłaniały
właścicieli do oddania ich za darmo. W takim „boskim żebractwie”
przodowała zwłaszcza sama Matka Założycielka. Czyniła się upoważniona do
tego przez samego Boga.
Anglia jest jednym z niewielu krajów, gdzie zakonnice muszą zdawać
sprawę ze swych dochodów przed władzami. Fakt ten z jednej strony rzuca
nieco światła na przychody i politykę finansową Misjonarek Miłości, z
drugiej strony prowokuje kolejne pytania.
Dla przykładu, tylko w 1991 r. angielski odłam zakonu przyjął sumę równą
(w przeliczeniu) 10 mln złotych (!). Wydatki wyniosły 700 tys. złotych,
czyli zaledwie 7 procent przychodów! Co stało się z resztą? „Tego
niestety nie możemy powiedzieć” – odpowiada siostra Tesina, przełożona
Misjonarek w Anglii. Podobną odpowiedź można usłyszeć we wszystkich
domach zakonnic na całym świecie. Jest więc coś, co służebnice Pańskie
próbują skrzętnie (wstydliwie?) ukryć przed światem.
Jednak dzięki nieocenionej dociekliwości brytyjskiego fiskusa wiemy, że
co kilka lat część pieniędzy jest wysyłana za granicę, przede wszystkim
do Rzymu. A co tam dzieje się z „pieniędzmi dla ubogich”, tego nie wie
nikt z zewnątrz, a pewnie nawet sam Pan Bóg wiedzieć nie powinien...
Nowe placówki zakonu w krajach ubogich otrzymują pomoc z centrali tylko
na samym początku, później muszą radzić sobie same. Ogromne pieniądze
zbierane w krajach zamożnych nie trafiają więc do potrzebujących. Bardzo
wiele podarowanego złota i kosztowności jest przechowywane w piwnicach
nowojorskiego domu Misjonarek Miłości – jak zaświadcza była zakonnica
Ewa Kołodziejczyk.
Tymczasem Matka Teresa doprowadziła do perfekcji system oszczędzania –
nawet maszyna do pisania to dla niej zbędny luksus. Dla przykładu –
siostry prowadzą księgowość pisząc ołówkami na kartkach papieru, które
później wycierają gumkami i zapisują ponownie..., w czasie gdy na ich
kontach są miliony dolarów. Przełożona zakonu nie widziała także
potrzeby kształcenia sióstr np. na pielęgniarki – to zbędny luksus, mimo
że wielu chorym uratowałoby to życie. Oto religijny fanatyzm
podniesiony do poziomu absurdu!
W 1994 r. brytyjski magazyn medyczny „The Lancet” opublikował
wstrząsający raport o warunkach życia w placówkach zakonu w Indiach –
chorych zakaźnie nie izolowano, strzykawki płukano w letniej wodzie, a
cierpiącym odmawiano silnych środków przeciwbólowych, bynajmniej nie z
powodu ich braku. Matka Teresa, jako gorliwa katoliczka, wierzyła, że
chorzy uczestniczą w cierpieniach Chrystusa, a to przecież zaszczyt!
Ludzi krzyczących z bólu pocieszała zwykle: „Cierpisz? To znaczy, że
Jezus cię całuje.” Jeden ze śmiertelnie chorych zawołał: „To powiedz
swojemu Jezusowi, żeby przestał mnie całować...”
Angielski „The Guardian” opisał hospicjum prowadzone przez siostry jako
„zorganizowaną formą zaniechania pomocy”. Wiele z konających tam osób
wcale nie musiało umrzeć z medycznego punktu widzenia, tym bardziej, że
ten najbogatszy zakon świata ma dość środków, aby chorym skutecznie
pomagać. Problem jednak w tym, że czynić tego nie ma zamiaru.
Tak zwana kwestia Matki Teresy to nie tylko sprawa zwykłej, ludzkiej
uczciwości (czy raczej nieuczciwości), ale przede wszystkim to problem
fanatycznego umysłu opętanego chorą ideologią, która każe troszczyć się
(innym!) wyłącznie o „życie wieczne” kosztem życia obecnego – jedynego,
którego doświadczamy. To kwestia deformacji ludzkiej osobowości, która
każe kochać to, czego natura radzi unikać. To również problem potęgi
mediów, które dowolnie tworzą rzeczywistość ludzkiej naiwności, która
gotowa jest uwierzyć w każdą bzdurę i mit, jeżeli są one umiejętnie
podane i często powtarzane. Rodzi się także pytanie – czy to ubogim są
potrzebne miłosierne siostrzyczki, czy może raczej to zakonnice
potrzebują biedaków do napychania kont bankowych, własnego „uświęcania” i
do zaspokajana wymogów ich zdegenerowanej teologii cierpiętnictwa?
I jeszcze jedno pytanie na koniec – kto korzysta z odsetek bankowych z
ogromnych sum przechowywanych na kątach zakonu, a ofiarowanych przez
ludzi wrażliwych, naiwnych bądź też bogaczy chcących nimi zagłuszyć
wyrzuty sumienia? Czyżby kościelni menadżerowie?
oprac.: JERZY SĘDZIAK, ADAM CIOCH
20- Nałożnica chrystusowa...
Ala ma kota, a Ola ma kochanka. Wielebnego narzeczonego, któremu w
łóżku nic nie przeszkadzało, że dziewczynka ma raptem 14 lat...
Ksiądz Roman B. ma 32 lata i jest zakonnikiem z Towarzystwa
Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej. 14-letnia Aleksandra wywodzi się
z wielodzietnej, biednej wiejskiej rodziny mieszkającej nieopodal
Pyrzyc (woj. zachodniopomorskie) i jest uczennicą.
Oboje byli do niedawna kochankami, a ich burzliwy romans trwał prawie
rok. 23 czerwca przerwała go prokuratura, doprowadzając do aresztowania
podejrzanego o pedofilię kapłana...
– Księdzu Romanowi B. przedstawiono zarzuty popełnienia przestępstw
określonych w artykułach 199 par. 1 („nadużycie stosunku zależności lub
wykorzystanie krytycznego położenia” celem doprowadzenia „do obcowania
płciowego lub do poddania się innej czynności seksualnej” – dop. red.) i
200 par. 1 kodeksu karnego („obcowanie płciowe z małoletnim poniżej lat
15 lub dopuszczenie się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej” –
dop. red.) zagrożone karą pozbawienia wolności do lat 12. Podejrzany
częściowo przyznał się do stawianych mu zarzutów – mówi prokurator
Małgorzata W. z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
– Sąd przychylił się do wniosku prokuratora i postanowił o
trzymiesięcznym tymczasowym aresztowaniu, wobec uzasadnionej obawy
matactwa i ucieczki podejrzanego oraz prawdopodobieństwa popełnienia
kolejnego czynu przeciwko zdrowiu fizycznemu lub psychicznemu
małoletniej – wyjaśnia Mariusz J. , prezes Sądu Rejonowego w Stargardzie
Szczecińskim.
„Decyzją władz Towarzystwa Chrystusowego ks. Roman B(...) został
skierowany do pracy w Prowincji Angielskiej. Pożegnanie ks. Romana
odbędzie się w czwartek 19 czerwca” – ta wzmianka w pakiecie ogłoszeń
duszpasterskich odczytywanych wiernym 15 czerwca podczas niedzielnych
nabożeństw zelektryzowała policję i prokuraturę.
– Śledztwo prowadzono od kilku miesięcy po sygnale pedagoga szkolnego, a
z zastosowanej techniki operacyjnej wynikało bezspornie, że ksiądz B.
deprawuje dziewczynkę, utrzymując z nią stosunki seksualne. Szefowie
zakonu prawdopodobnie zorientowali się – być może na skutek jakiegoś
przecieku – że ich konfratrowi grozi niebezpieczeństwo. Trudno znaleźć
inne wytłumaczenia dla bardzo zaskakującej decyzji o przeniesieniu tego
człowieka do Anglii. Dziwnej nie tylko dla nas, ale także wiernych oraz
dyrekcji, nauczycieli i uczniów przykościelnej szkoły, gdzie miał nawet
wyznaczone wakacyjne dyżury. W tej sytuacji nie wolno już było dłużej
zwlekać
z zatrzymaniem księdza i przedstawieniem mu zarzutów – mówi „FiM” jeden z prokuratorów.
– Wyjątkowy z tego „czarnego” kawał bydlaka. Nie tylko w sensie
dosłownym (gostek ma co najmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu), lecz
przede wszystkim moralnym, bo bez najmniejszych skrupułów wykorzystał
zauroczenie gówniary, całkiem jeszcze do fizycznego konsumowania miłości
nieprzygotowanej – ocenia nauczycielka ze szkoły w Bielicach koło
Pyrzyc, gdzie ks. Roman poznał Olę.
* * **********
Ksiądz Roman B. był w Stargardzie wikariuszem administrowanej przez
Chrystusowców parafii św. Józefa oraz prefektem (nadzorcą ideologicznym)
w będącym własnością zakonu miejscowym Gimnazjum Katolickim.
Ten zatwardziały ministrant (od szóstego do dwudziestego drugiego roku
życia!) i lektor szczecińskiej parafii Miłosierdzia Bożego po ukończeniu
w 1996 roku Technikum Samochodowego przez dwa lata studiował Automatykę
i Robotykę na Wydziale Elektrycznym Politechniki Szczecińskiej, zanim
wreszcie odkrył w sobie powołanie.
„W 1998 r. wstępuje do nowicjatu Towarzystwa Chrystusowego. Lata
1999–2005 to formacja w seminarium Chrystusowców. Śluby wieczyste składa
w roku 2004, zaś święcenia kapłańskie otrzymuje 17 maja 2005 r. Od 18
czerwca 2005 r. do 30 czerwca 2006 r. pracuje w parafii M.B. Królowej
Polski w Bielicach. Od 1 lipca 2006 r. do chwili obecnej posługuje
w parafii św. Józefa w Stargardzie. Jednocześnie od dwóch lat jest
przewodnikiem grupy Białej na Szczecińskiej Pieszej Pielgrzymce na Jasną
Górę” – można było jeszcze niedawno przeczytać na witrynie internetowej
parafii – starannie dziś wyczyszczonej ze śladów po ks. Romanie.
Oprócz sprawowania funkcji prefekta gimnazjum przygotowywał młodzież do bierzmowania.
* * ** *
Ksiądz Roman zaczął chodzić z Olą, kiedy ona miała dopiero 12 lat.
On pełnił obowiązki wikarego parafii Matki Boskiej Królowej Polski w
Bielicach i nauczyciela religii w tamtejszym Zespole Szkół Publicznych
im. Jana Pawła II. Według relacji świadków, spędzali ze sobą tte--tte
bardzo dużo czasu – duchowny często odwiedzał ją
w domu, zabierał na wycieczki.
– Była w nim wyraźnie zakochana, chociaż nie chciała się do tego przyznać – twierdzi jedna z koleżanek dziewczyny.
– Prawdopodobnie w połowie ubiegłego roku zdecydował się na seks.
Wygląda wszakże na to, że uczynił to za pełną akceptacją swojej
małoletniej kochanki, u której hormony aż buzowały – zauważa policjant z
Pyrzyc.
Jak już wspomnieliśmy, chrystusowiec zajmował się też organizowaniem ogólnodiecezjalnych pielgrzymek na Jasną Górę.
„Polecam przeczytanie konferencji pielgrzymkowych ks. Romana B(...)
TChr. Ksiądz młody, o bardzo dobrym kontakcie z młodzieżą, wbrew pozorom
bardzo dobrze odnajdujący się w temacie czystości. Słowa jego są bardzo
przekonujące, nawet dla osób z początku niezgadzających się z jego
poglądami. Dobrze zobrazowane, a nie tylko suche »nie wolno«” –
reklamuje się wielebnego pedofila na stronie internetowej Pielgrzymki
Szczecińskiej.
Faktycznie, odnalazł się rewelacyjnie...
„Z wielkim bólem my, kapłani, w ostatnich czasach coraz częściej musimy
odmawiać rozgrzeszenia ludziom, którzy nie mają najmniejszego zamiaru
zmienić swojego życia po odejściu od konfesjonału. Dotyczy to głównie
szóstego przykazania („Nie cudzołóż” – dop. red.), i to nie tylko w
przypadku zamieszkania dwojga młodych ludzi razem bez sakramentu
małżeństwa. Zdarzają się bowiem przypadki, kiedy mieszkają oni osobno u
rodziców, ale w pewnym momencie swojego związku świadomie postanawiają
rozpocząć współżycie i kontynuować je systematycznie. Zapytani wprost na
spowiedzi, czy mają zamiar coś zmienić, odpowiadają: nie. Spowiedź jest
więc w tym momencie traktowana jak pralnia chemiczna, w której pierze
się rzeczy po to, aby potem znowu je ubrudzić, albo jak oczyszczalnia
ścieków, w której oczyszcza się wodę z założeniem, że przecież i tak się
ją zużyje do »produkcji« kolejnych ścieków” – tłumaczył ks. Roman
młodzieży podczas ubiegłorocznej pielgrzymki.
Jednocześnie w SMS-ach do Oli pisał: „Chciałbym wylizać twoje soczki”...
==========
Anna Tarczyńska- dziennikarka Faktów i mitów
19- Szable w dłoń...
Ptaszek w sieci.
Proboszcz z Pszczyny Piasku lubi gołębie, kanarki, ale przede wszystkim kilkunastoletnie dziewczynki.
Dla mieszkańców Pszczyny Piaska zamiłowanie ich proboszcza ks. Michała
M. do małych dziewczynek, a szczególnie ich piersiątek nie było czymś
nowym. Od wielu lat wszyscy wiedzieli, że wprost ślini się na ich widok.
Dziesiątki razy podczas egzaminów przed przyjęciem Pierwszej Komunii
czy bierzmowania oraz wizyt na plebanii parafii Najświętszego Serca Pana
Jezusa dochodziło do lubieżnych zachowań księdza.
- Wchodziłyśmy po dwie do kancelarii. Ksiądz, witając nas, dotykał
swoimi rękoma nasze piersi lub pośladki. Byłyśmy zszokowane, odsuwałyśmy
się od niego. Nikomu ze starszych żadna z nas nic nie powiedziała ze
wstydu. Poza tym i tak by nam nie uwierzyli - opowiada 19-letnia dziś
Sylwia, która wraz z koleżankami wspomina swoje przygotowania do
bierzmowania w 2000 r.
Pleban znany jest ze swego zamiłowania do gołębi i innych ptaków. Przez to często kręciło się wokół niego wiele dzieci.
- Kiedy byłam z koleżanką na plebanii po kanarka dla mojego taty, ksiądz
już przy wyjściu zatrzymał mnie i zaczął obmacywać moje ciało,
dotykając piersi. Przy tym coś szeptał i mamrotał. Z przerażenia
wyrwałam się z jego objęć i uciekłam - wspomina kilkunastoletnia Wiola
O.
Każdy z bierzmowanych roczników przeżywał podobną gehennę. Dramat i
milczenie ofiar księdza trwały kilkanaście lat, bo tyle ks. M jest
proboszczem w Piasku. Dopiero wydarzenia z Wielkanocy bieżącego roku
przerwały parafialne tabu.
- W drugi dzień świąt w śmigus dyngus, po mszy polewaliśmy się z trzema
koleżankami wodą, goniąc się przy kościele i salkach parafialnych -
opowiada nam świadek zdarzenia Marcin S. - Kiedy zabrakło nam wody,
weszliśmy do domu parafialnego, by napełnić sikawki. Wówczas przyleciał
proboszcz i zamknął nas na klucz. Udało mi się otworzyć okno i
zaczęliśmy wychodzić. Kiedy Magda D., jako ostatnia chciała wydostać się
przez okno, do sali wparował ksiądz. Zamknął za sobą drzwi na klucz,
ściągnął Magdę z okna i pozasłaniał żaluzje. Czekałem na koleżankę
przynajmniej 15 minut. Kiedy wyszła, była czerwona po twarzy i
krzyczała, że poda księdza do sądu. Powiedziała mi, że proboszcz
obmacywał ją, wkładał ręce pod mokrą bluzkę i ściskał za piersi.
Magda dopiero po tygodniu przyznała się rodzicom, że ksiądz się do niej
dobierał. Rodzice natychmiast powiadomili policję. I wówczas Prokuratura
Rejonowa w Pszczynie, która prowadzi sprawę, dostała kolejne dwa
zgłoszenia od rodziców nastolatek o podobnych aktach molestowania ich
dzieci. 31 maja br. postawiono 51-letniemu księdzu M. zarzut
molestowania seksualnego małoletnich (paragraf 200 kk).
- Mamy potwierdzenie, że proceder ten trwał przynajmniej od 2002 r -
powiedział nam prokurator Andrzej Wąsik. - Po przesłuchaniu proboszcza
prokuratura zastanowi się też nad środkiem zapobiegawczym dla niego:
aresztem, dozorem policyjnym czy poświadczeniem majątkowym.
Katowicka kuria zawiesiła proboszcza w pracy dopiero po postawieniu
zarzutów przez prokuraturę. Wcześniej rżnęła głupa, że nic nie wie o
sprawie. Przez ponad miesiąc ksiądz nadal uczył dzieci religii,
przygotowywał do Pierwszej Komunii, spowiadał, odprawiał msze.
Chcieliśmy porozmawiać z księdzem i usłyszeć, co ma na swoją obronę.
Jednak zamiast niego w drzwiach plebanii pojawiła się gospodyni,
informując, że proboszcza nie ma i nie będzie. Oby te słowa się
spełniły!
JAROSŁAW RUDZKI-autor artykułu
korzystam z archiwum tygodnika Fakty i mity.
========
Art.200 kk paragraf 1:" Kto doprowadza małoletniego poniżej lat 15 do
obcowania płciowego lub do poddania się innej czynności seksualnej albo
do wykonania takiej czynności podlega karze pozbawienia wolności od roku
do 10 lat".
poniedziałek, 4 stycznia 2021
18- Klub księży pedofilów...
Anthony O'C..Biskup Palm Beach, Florida
Jeden z wielu......
Wszystkich ośmiu amerykańskich kardynałów i stu trzech ze stu siedemdziesięciu biskupów zamieszanych jest w niesłychany skandal PEDOFILski w USA. To niewiarygodne, ale „normalni” księża stanowią zatrważającą mniejszość.
==============
Dziennik „Dallas Morning News” opublikował listę dostojników kościelnych, którzy pomagali PEDOFILom, ukrywali ich przestępstwa przed wymiarem sprawiedliwości lub przenosili gwałcicieli nieletnich do innych parafii, aby ich wina nie wyszła na jaw. Lista obejmuje dwie trzecie purpuratów ze ścisłego kierownictwa amerykańskiego Kościoła rzymskokatolickiego. Można powiedzieć, że publikacja stanowi gotowy list gończy, bo zawarte w niej informacje pozwalają, w zasadzie, na postawienie w stan oskarżenia wszystkich ośmiu amerykańskich kardynałów i 103 z ogólnej liczby 170 biskupów.
===================
Oczywiste jest, że w takiej sytuacji kościelni dostojnicy nie mogli przyjąć „opcji zero”. Rezolucja, jaką uchwalili, mówi jedynie o przyszłych sankcjach wobec księży, którzy, uwaga! „począwszy od dzisiaj” dopuszczą się seksualnego wykorzystywania dzieci. Osoby takie „poświęcą się modlitwie i pokucie za grzechy”, nadal jednak pozostaną księżmi, choć „nie będą publicznie występowały jako księża”, a Kościół będzie się nimi opiekował.
Tak więc w Dallas karanie księży PEDOFILów odsunięto w niedającą się przewidzieć przyszłość.
=================
Podstawowa masa wiernych katolików w Ameryce to nadal członkowie parafialnych społeczności uzależnieni od swych księży. Przywykli już, że trzeba regularnie chodzić do kościoła, spowiadać się, dawać na tacę i wysyłać dzieci do kościelnej szkółki niedzielnej, a także na wszystkie imprezy z udziałem księży. Przekonani byli, że dzieci pod opieką kapłanów nie padną ofiarami zepsucia, jakie niesie świat. Że pod taką opieką nic im nie zagrozi.
Okazało się, że lepiej by zrobili, oddając swoje pociechy pod opiekę ulicznych gangów.
I na tym właśnie polega szok, który dotknął amerykańskich katolików. Skandal seksualny pokazał, że to właśnie księża mogą stanowić dla dzieci najwyższe zagrożenie.
Zebrani w Dallas biskupi, oprócz rezolucji, uchwalili pod publiczkę „Kartę ochrony dzieci i młodzieży”. W dokumencie, którego nazwa brzmi jak niewybredny dowcip, biskupi niechcący przyznają, że tereny kościelne są dla młodzieży równie niebezpieczne jak poligon atomowy, a wyprawienie dzieci na kolonię szkolną pod opieką księdza to jakby wysłanie ich na dmuchanym materacu do Trójkąta Bermudzkiego podczas huraganu.
==================
Skandal seksualny wykazał, że – być może – PEDOFILia jest po prostu... chorobą zawodową księży. A jeśli tak, to niemożliwe jest masowe ich karanie, bo kto odprawiałby msze i spowiadał wiernych?
A może Video ?....
http://www.ksiezapedofile.info/audvid/rok_audvideo.html
Miłego oglądania... Można posłuchać tłumaczenia na j. polski.
17- Chyba diabeł go opętał...
– Nasz proboszcz miał dwie twarze: jedną dla Pana Boga w kościele, a drugą dla ludzi w parafii – mówią mieszkańcy Janik.
W szpitalu, gdzie domagał się uśmiercenia dziecka , którego jest ojcem,
proboszcz Wieńczysław Ł. pokazał swoje najgorsze oblicze.
Janiki to niewielka wieś. Parafia – ponad 600 dusz.
– Dotąd nie było o nas głośno, choć mieliśmy się czym pochwalić
– dwóch wyświęconych księży, w tym jeden biskup, nie każdej wsi się
przydarza – mówi pani Anna. – Ale takiej reklamy, jaką zafundował nam
ten proboszcz, na pewno nie chcieliśmy.
Ksiądz Wieńczysław Ł. (lat 45) trafił tu w sierpniu ubiegłego roku. Mówili na niego nygus.
– Przed ołtarzem nawet się starał, krótkie kazania wygłaszał i od
polityki stronił, ale poza kościołem zachowywał się okropnie. Podczas
lekcji religii klął, a po wsi chodził w krótkich portkach, niczym jakiś
fircyk – oburza się jedna z mieszkanek Janik.
– A jak poznał Edytę?
– Przez kościelnego Piotrka, brata dziewczyny. To on poznał ją z
proboszczem, który poszukiwał kogoś do prania i sprzątania plebanii.
Edyta L. myślała, że chwyciła Pana Boga za nogi, ale szybko okazało się,
że ksiądz nie płacił jej za robotę. „To ofiara” – miał jej tłumaczyć.
Mimo to dziewczyna przyjeżdżała pod kościół i czekała na proboszcza, aż
ten skończy mszę. Już wtedy jej rodzina wiedziała, co się święci, bo
kościelny wprost nazywał proboszcza szwagrem, co słyszeli ministranci.
– Nietrudno było domyślić się proboszczowskich amorów. Pojechał z Edytą najpierw na wycieczkę,
a potem na wczasy. Nawet dziwiłem się nieco, bo przecież dziewczyna nie
należy do najurodziwszych, a i trochę opóźniona jest... Ledwo
podstawówkę ukończyła i lubi zajrzeć do kielicha jak i jej matka –
opowiada jeden z sąsiadów wielebnego.
Proboszcz kilka razy dziennie przyjeżdżał do domu Edyty. Przesiadywał z
nią godzinami na piętrze. Pokoik wyremontował, wykładzinę położył, stare
meble zakupił. Gdy matka Edyty usiłowała wejść na górę, wypraszał ją.
Także ojcu nie pozwalał odwiedzać córki. Później przyszła ciąża...
– Bałam się go. Groził mi wielokrotnie – mówi Marta L.
– Czy dawał córce pieniądze?
– Trochę pomagał, ale to sknera! Od początku nie podobały nam się jego
wizyty. Bezustannie na nas krzyczał. Powtarzał, żeby córka zostawiła
dziecko w szpitalu zaraz po urodzeniu, ale ona nie chciała.
Pani Marta cierpi i – jak mówi – ma „nerwicę i depresję”. Trzęsą jej się
ręce, gdy opowiada o księżowskich wizytach i amorach oraz o szumie,
który ostatnio ściągnął do Dankowic dziennikarzy. Żyją biednie. Mąż
Franciszek ma zaledwie kilkaset złotych emerytury, a z niecałych 4
hektarów lichej ziemi nie da się wyciągnąć kokosów. O niedawno
narodzonej Karolince jej babcia wypowiada się z troską:
– Dobrze byłoby, żeby miała ojca, nawet księdza, ale jak będzie trzeba, to ją sami wychowamy.
– Czy ksiądz przyznawał się do ojcostwa?
– My od początku wiedzieliśmy, że jest ojcem dziecka. Sam zresztą temu nie zaprzeczał.
* * *
Początkowo ksiądz zachowywał się jak prawdziwy ojciec. Woził Edytę do
ginekologa i do szpitala w Częstochowie. A jednak później namawiał
kobietę, by nie godziła się na cesarkę. Liczył na to, że dziecko nie
urodzi się żywe. Chciał je w szpitalu udusić razem z Edytą. Siłą go
odciągnęli. W końcu prosił lekarkę, aby zabiła niemowlę.
Prokuratura nakazała aresztowanie wielebnego, ale wkrótce odzyskał
wolność. Dlaczego? Ponoć jest chory na cukrzycę. Do dziś duchownemu nie
przedstawiono żadnych zarzutów. Dochodzenie toczy się... w sprawie.
– Wciąż przesłuchujemy świadków – usłyszeliśmy w Prokuraturze Okręgowej.
Gdy wylała się medialna zupa, ksiądz pod osłoną nocy pojawił się ostatni
raz na plebanii, by nad ranem wyparować niczym kamfora. Zniknął też
jego samochód. Kuria przysłała na zastępstwo innego kapłana, który
parafianom tłumaczył, że „ksiądz Wieńczysław zachorował”.
Ludzie już kilka miesięcy temu słali listy do kurii w Częstochowie, by
ta zabrała proboszcza. Biskup jednak nie reagował. Julian Ceglarz,
członek rady parafialnej, opisuje niedawny, nieprzyjemny incydent, gdy w
szkole w pobliskim Aleksandrowie proboszcz podczas lekcji religii
zapytał jedną z uczennic, dlaczego ma tak duży dekolt. „Niech ci matka
biustonosz kupi, żeby ci cycki nie wisiały. Bo ja lubię jak stoją” –
miał powiedzieć wielebny. Dziewczyna rozpłakała się i uciekła do domu.
Jej ojciec dał później księdzu w pysk przed remizą.
Dyrektorka szkoły Małgorzata Wiewiórowska-Kluba o tej sprawie rzekomo
nie słyszała, ale docierały do niej inne sygnały o niestosownym
zachowaniu proboszcza.
– Ksiądz miał problemy z utrzymaniem dyscypliny podczas lekcji religii,
wiele zastrzeżeń budził także język, jakim posługiwał się na co dzień.
Szczególnie trudno było zaakceptować jego niewybredne uwagi. Właśnie z
tego powodu interweniowała jedna z matek i ksiądz musiał przeprosić jej
córkę. Dziewczynka zrezygnowała z uczestniczenia w lekcjach religii,
choć pochodzi z katolickiej rodziny.
– Czy w takim razie interweniowała pani w kurii?
– Nie, nadzór nad księdzem uczącym religii mam znacznie ograniczony. Oceniać go i kontrolować może kuria.
– Co zamierza pani teraz zrobić w związku z tym, co się stało?
– Nie wyobrażam sobie, by ksiądz powrócił do nas po wakacjach. Ale odwołać księdza może wyłącznie kuria...
* * *
Nikt w Janikach nie wyobraża sobie powrotu księdza Wieńczysława. Już
wcześniej nie darzyli go zaufaniem, dlatego np. nikt nie chciał dawać
pieniędzy na zakupienie kostki, która miała być ułożona wokół kościoła.
Ludzie mówili wprost, że kostka będzie ułożona, owszem, ale przed domem
Edyty, by ksiądz nie brudził sobie sutanny.
– A teraz tym bardziej nie chcemy spowiadać się u takiego diabła – mówi „FiM” rozgniewana mieszkanka Dankowic.
A jednak historia z dzieckiem księdza nie dla wszystkich była jednoznaczna. Są i tacy, którzy próbują go tłumaczyć.
– To chłop jak każdy inny i powinien mieć babę. Wielu księży ma dzieci,
płaci alimenty i nic się nie dzieje – mówi sąsiad proboszcza. Jest w
mniejszości.
* * *
Zszokowana kuria początkowo milczała. Po kilku dniach rzecznik
archidiecezji częstochowskiej ks. dr Andrzej Kuliberda wydał
oświadczenie, w którym stwierdził, że w ciągu 18 lat pracy
duszpasterskiej proboszcza z Janik nie było żadnych „problemów z
zachowaniem celibatu kapłańskiego”, zaś księżowska „opieka nad Edytą
wypływała z troski o człowieka potrzebującego, a nie z pobudek o podłożu
seksualnym”. I dodaje: „Ksiądz Wieńczysław nie przyznaje się do
przypisywanego mu ojcostwa”. Nic dodać, nic ująć. Wart Pac pałaca...
kurialnego.
* * *
W to, że Wieńczysław nie jest ojcem dziecka, w parafii nie wierzy nikt.
Nawet nieliczni zwolennicy księdza. Wszyscy są już jednak zmęczeni
skandalem. Chcą jak najszybciej zapomnieć. Za wielebnego wstydzi się
nawet jego ojciec, żyjący
w nędzy w Siewierzu. „Mojego syna chyba opętał sam diabeł” – mówi pan Stanisław.
BARBARA SAWA-autor artykułu
Cudem ocalona
Radio TOK FM zorganizowało konkurs na imię dla córeczki księdza
Wieńczysława Ł. Słuchacze wykazali się dużą inwencją w kombinowaniu, jak
nazwać uroczą, choć niechcianą księżowską latorośl. Padały propozycje:
Wieńczysława (po tatusiu) oraz bardziej wysublimowane, np. Celibatka czy
Kapłanna. Ostatecznie zwyciężyło imię Monstrancja. Prawda, że ładne?
Korzystam z archiwum tygodnika Fakty i mity
16 na własnej skórze...
Paulina włożyła afgańską burkę, Marta udawała Hinduskę a Jakub był przebrany za Żyda.
Edukacja jest tym bardziej skuteczna, im bardziej odczuwamy coś na własnej skórze. Wstrząs, którego doświadczyli uczniowie, na zawsze zmienił ich postrzeganie wszelakich mniejszości.
30 maja i 1 czerwca 15 czteroosobowych zespołów ruszyło w miasto. Jedna osoba w każdym zespole przebrana była za przedstawiciela mniejszości (Żyda, muzułmanina, Roma i Hindusa), trzy były obserwatorami reakcji przechodniów i trochę ochroną.
- Na początku uczucie odmienności, za sprawą stroju, bardzo mnie uwierało. Kiedy już wszedłem w rolę, bardziej przeszkadzały mi wypowiadane na głos przez przechodniów słowa: "Allah akbar", "Ali Agca idzie" czy pytania w stylu: "Gdzie schowałeś karabin"? - relacjonuje Tytus z klasy III k, który wcielił się w muzułmanina w tradycyjnym arabskim stroju. Musiał być przekonujący, bo na jego widok jakaś kobieta wydusiła z siebie: "-Kuurwa... diabeł".
17-letnia Paulina od stóp po głowę odziana w afgańską burkę spacerowała po Pasażu Grunwaldzkim. - Spodziewałam się gorszych reakcji. Ludzie generalnie nie reagowali na moją obecność, ale od pani sprzedającej czekolady usłyszałam, że jestem suką i powinnam wypierdalać do Iraku - mówi Paulina.
Obserwatorzy próbowali dowiedzieć się, co kieruje osobami wypowiadającymi na temat ich przebranych kolegów i koleżanek niepochlebne opinie. "Z jakiej racji one tu sobie tak chodzą i obnoszą z tymi szmatami? A ja może nie chcę oglądać zasłoniętych głów, bo mi się to kojarzy z porwaniem. Powiem szczerze, że nie umiliły mi popołudniowego spaceru" - tłumaczył pan Witold, lat 57, ojciec trójki dzieci. Zapytany dlaczego jest nietolerancyjny, odpowiedział: "Nietolerancja we Wrocławiu? Nie ma takiego problemu. Nikt im w niczym nie przeszkadza, chociaż pewnie przyjeżdżają okradać nasze miasto. Te żony ben Ladena przyjechały tu, bo w Polsce jest dobrze".
Pani Stanisława, 71-letnia emerytka: "My tu wszyscy katolicy, a oni tu szerzą jakieś bujdy. Będą nas jeszcze naciągać na te ich religie. I weź tu się nie zdenerwuj! Słyszałam, że kradną ludzi na narządy. Sama bym podeszła i szurnęła torebką, ażby się zęby jak różaniec posypały. Ale się boję. A jak one uzbrojone?".
Mimo wypowiadania takich opinii aż 40 z 50 ankietowanych osób określiło się jako osoby tolerancyjne. Połowa z nich oceniła Wrocław jako miasto wolne od rasizmu.
Mirosław Traczyk i Monika Spławska-Murmyło są bardzo zadowoleni z eksperymentu: - Multikulturowość, otwartość i tolerancja wrocławian, którą tak lubimy się chwalić, to wciąż myślenie życzeniowe. Nasz eksperyment pokazał, że w mieście, w którym żyje raptem 300 muzułmanów, islamofobia jest niesamowita. To bardzo smutne.
Czy Wrocław jest miastem nietolerancyjnym? Nie bardziej i nie mniej niż inne polskie miasta. Czy dla tej oczywistości warto było robić badania? Warto, bo nie ich wynik jest istotny, ale doświadczenie młodych badaczy. Oni na własnej skórze poczuli dyskomfort człowieka z odmienną od naszej tożsamością. Mimo świadomości przebieranki przez chwilę byli tymi obcymi, egzotycznymi obcokrajowcami w naszym białym, europejskim kraju. Zobaczyli swoich kolegów, rodziców, dziadków, wujków i siebie oczami przybyszy z zewnątrz. Bezcenne doświadczenie.
Gdyby to ode mnie zależało, to nie karałabym NOP przymusowym sprzątaniem miasta. Przebierałabym ich za Arabów lub Żydów. Bezcenny widok.
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław