Tekst publikuję za stroną internetową Towarzystwa Humanistycznego free.ngo.pl//humanizm/index.html
WSPOMNIENIA BYŁEJ MISJONARKI MIŁOŚCI
Dom iluzji Matki Teresy
Susan Shields przez prawie dziesięć lat była siostrą Misjonarką
Dobroczynności. Odgrywała kluczową rolę w organizacji Matki Teresy, aż
do momentu gdy zrezygnowała.
Kilka lat po tym jak zostałam katoliczką, wstąpiłam do zgromadzenia
Matki Teresy, Misjonarki Miłości. Byłam jedną z jej sióstr przez
dziewięć i pół roku, mieszkając w Nowym Jorku, Rzymie i San Francisco,
aż do momentu, gdy rozczarowałam się i odeszłam w maju 1989. Gdy
wróciłam do normalnego świata, powoli zaczęłam wyjaśniać zagmatwane
kłamstwa, wśród których żyłam.
Trzy spośród nauk Matki Teresy, będących podstawą jej zgromadzenia
religijnego, są tym bardziej niebezpieczne, że tak szczerze wierzą w nie
jej siostry. Najbardziej podstawowa jest wiara, że jeśli siostra jest
posłuszna przełożonym, to wypełnia wolę Bożą. Kolejne przekonanie jest
takie, że siostry mają wpływ na Boga przez wybranie cierpienia. Ich
cierpienie czyni Boga bardzo szczęśliwym. Wtedy on (Bóg) rozdaje ludziom
więcej łask. Trzecim jest przekonanie, że jakiekolwiek przywiązanie do
ludzi, nawet biednych, którym się służy, koliduje z miłością Boga i musi
być unikane z czujnością lub też natychmiast zaniechane.
Gdy tylko siostra zaakceptuje te fałszywe przekonania, jest gotowa do
zrobienia niemal wszystkiego. Może pozwolić na to, żeby jej zdrowie
zostało zniszczone, zaniedbywać tych, którym ślubowała służyć pomocą
oraz wyłączać uczucia i niezależność myślenia. Może nie zwracać uwagi na
cierpienie, donosić na inne siostry, kłamać, ignorować zasady i
przepisy prawne.
=========
Kobiety z wielu krajów przystąpiły do zgromadzenia Matki Teresy w
oczekiwaniu, że pomogą biednym i same zbliżą się do Boga. Gdy ja
odchodziłam, było ponad trzy tysiące sióstr w około czterystu domach
rozmieszczonych na całym świecie. Wiele z tych sióstr, które zawierzyły
Matce Teresie przewodnictwo nad sobą, zostało ludźmi o złamanych
duszach. Wobec przygniatających dowodów, niektóre z nich ostatecznie
przyznały, że zostały oszukane, że Bóg prawdopodobnie nie mógłby wydawać
poleceń, które słyszały.
Trudno jest im zdecydować się odejść – ich pewność siebie została
zniszczona i nie mają żadnego wykształcenia poza tym, które przyniosły
ze sobą, gdy wstępowały do zgromadzenia. Byłam jedną ze szczęśliwych,
które zebrały dość odwagi, by odejść.
Właśnie w nadziei na to, że inni zobaczą ułudę tej rzekomej drogi do
świętości, opowiadam trochę z tego, co wiem. Chociaż jest stosunkowo
mało tych ludzi, których kusi, by wstąpić do zgromadzenia sióstr Matki
Teresy, to jest wielu tych, którzy hojnie wspierają finansowo jej pracę,
ponieważ nie uświadamiają sobie tego, jak jej pokręcone poglądy dławią
wysiłki ulżenia ubóstwu. Nieświadomi tego, że większość darowizn
spoczywa na rachunku bankowym, są oni także oszukiwani w tym, że
pomagają biednym.
===========
Jako Misjonarka Miłości miałam za zadanie zapisywać datki i pisać listy
dziękczynne. Pieniądze napływały z szaloną prędkością. Przewoźnik
pocztowy często dostarczał listy w workach. Regularnie wypisywałyśmy
kwity na czeki wartości 50 000 dolarów i więcej. Czasem dawca
telefonował i pytał, czy dostałyśmy jego czek, oczekując tego, że z
pewnością to pamiętamy, ponieważ datek był taki duży. Jak mogłyśmy
powiedzieć, że nie możemy sobie tego przypomnieć, bo otrzymałyśmy tyle
innych, które były nawet większe?
Gdy Matka wypowiadała się publicznie, to nigdy nie prosiła o pieniądze,
ale faktycznie zachęcała ludzi do czynienia poświęceń dla biednych, żeby
„dawać dopóki jest cierpienie”. Wiele ludzi tak robiło – i dawali to
jej. Otrzymywałyśmy wzruszające listy od ludzi, czasem najwyraźniej
biednych, którzy poświęcali się, by przesłać nam trochę pieniędzy dla
głodujących ludzi w Afryce, ofiar powodzi w Bangladeszu czy też biednych
dzieci w Indiach. Większość z tych pieniędzy była umieszczana na
naszych rachunkach bankowych.
Zalew datków był uważany za znak boskiej aprobaty dla zgromadzenia Matki
Teresy. Nasi przełożeni powiedzieli nam, że otrzymaliśmy więcej
prezentów niż inne religijne zgromadzenia, ponieważ Bóg jest tak
zadowolony z Matki i ponieważ Misjonarki Miłości są siostrami, które są
wierne prawdziwemu duchowi życia religijnego.
Większość z sióstr nie miała pojęcia, ile pieniędzy zgromadzenie
otrzymuje. Pomimo wszystko uczono nas, by niczego nie zbierać na zapas.
Pewnego lata siostry mieszkające na przedmieściach Rzymu dostały więcej
skrzyń pomidorów, niż mogły rozdzielić. Nikt z sąsiadów nie chciał ich,
bo urodzaj był tego roku bardzo duży. Siostry zdecydowały pasteryzować
pomidory w słoikach niż pozwolić im się zepsuć, ale gdy Matka
dowiedziała się, co zrobiły, była bardzo urażona. Przechowywanie rzeczy
było dowodem braku zaufania w Boską Opatrzność.
Datki napływały masowo i były deponowane w banku, ale to nie miało
wpływu na nasze ascetyczne życie i bardzo mały wpływ na życie biednych,
którym próbowałyśmy pomóc. Prowadziłyśmy proste życie, pozbawione
wszelkich zbytków. Miałyśmy trzy pary ubrań, które naprawiałyśmy, aż
materiał stawał się tak zniszczony, że nie nadawał się już do łatania.
Prałyśmy ręcznie własne ubrania. Nigdy nie kończący się stos
prześcieradeł i ręczników ze schronisk nocnych dla naszych biednych
także prałyśmy ręcznie. Nasza kąpiel była realizowana przy użyciu
jednego wiadra wody. Przeglądy medyczne i dentystyczne były uważane za
niepotrzebny luksus.
Matka bardzo uważała, byśmy zachowały nasz duch ubóstwa. Wydawanie
pieniędzy zniszczyłoby go. Wydawała się mieć obsesję na punkcie używania
tylko najprostszych środków dla naszej pracy. Czy to było w najlepszym
interesie ludzi, którym usiłowałyśmy pomóc, czy też faktycznie
używałyśmy ich jak narzędzia, by rozwinąć własną „świętość”?
Na Haiti siostry, dla utrzymania ducha ubóstwa, używały igieł medycznych
tak długo, aż stały się one tępe. Widząc ból powodowany przez tępe
igły, niektórzy z ochotników oferowali pomoc w zdobyciu nowych igieł,
ale siostry odmówiły.
Błagałyśmy o żywność i zaopatrzenie miejscowych dostawców, tak jakbyśmy
nie miały żadnych środków do życia. Przy jednej z rzadkich okazji, kiedy
skończył się nam darowany chleb, poszłyśmy błagać do miejscowego
sklepu. Kiedy nasza prośba została odrzucona, nasza zwierzchniczka
zarządziła, że kuchnia wydająca zupy może obejść się bez chleba tego
dnia.
A wszystko to przy pełnym koncie bankowym!
Nie tylko handlowcy dawali nam okazję do bycia wspaniałomyślnymi. Linie
lotnicze proszono, by przewoziły bezpłatnie siostry i ładunki. Od
szpitali i lekarzy oczekiwano wchłonięcia kosztów leczenia sióstr lub
pokrycia ich z funduszy przeznaczonych dla osób duchownych. Robotnicy
byli zachęcani do pracy bez zapłaty lub za obniżoną zapłatą. Polegałyśmy
w dużym stopniu na wolontariuszach, którzy pracowali długie godziny w
naszych kuchniach dostarczających zup, w schroniskach i obozach
dziennych. Ciężko pracujący farmer poświęcił wiele godzin na zbieranie i
dostarczanie jedzenia dla naszych kuchni i schronisk. „Gdybym nie
przyszedł, to co byście jedli?” – pytał.
Nasza konstytucja zabraniała nam żebrać o więcej niż potrzebowałyśmy,
ale gdy przychodziło do żebrania, miliony dolarów gromadzące się w banku
były traktowane tak, jakby nie istniały. Przez lata musiałam pisać
tysiące listów do darczyńców, informując ich, że cały ich dar będzie
użyty dla najbiedniejszych z biednych. Mogłam utrzymać moje nieczyste od
tych kłamstw sumienie pod kontrolą, ponieważ byłyśmy uczone, że Duch
Święty kieruje Matką Teresą. Niedowierzać jej było znakiem, że brakowało
nam zaufania, a nawet gorzej – byłyśmy winne grzechu dumy. Odłożyłam
wtedy swoje zarzuty na półkę i miałam nadzieję, że pewnego dnia
zrozumiem, dlaczego Matka chciała zebrać tyle pieniędzy, skoro sama nas
uczyła, że nawet gromadzenie sosu pomidorowego pokazuje brak zaufania w
Boską Opatrzność.
SUSAN SHIELDS
Tekst zaczerpnięty ze strony internetowej Humanizm w Polsce www.geocities.com/mruczus_mialko/spis.html
--------------------------------------------------------------------
Gdzie są pieniądze Matki Teresy?
Chyba żaden człowiek na naszym globie w ostatnich dekadach XX wieku nie
cieszył się taką popularnością jak Matka Teresa z Kalkuty. Nawet w
kręgach niekatolickich uznano ją za „świętą naszych czasów” i autorytet
moralny. Ponieważ traktowano ją i jej siostry za dobroczyńców ubogich,
na konta zakonu Misjonarek Miłości w ciągu trzech dekad napłynęły setki
milionów dolarów od darczyńców z całego świata.
Zakon nie prowadzi jawnej polityki finansowej, co zresztą w Kościele
uważa się za normalne. Ponieważ efekty prowadzonej przez Misjonarki
działalności charytatywnej wyglądają zdumiewająco mizernie wobec ilości
przekazywanych im środków, wygląda na to, że ogromne sumy, miast ulżyć
ubogim zgodnie z wolą ofiarodawców, pozostają na kontach sióstr.
Dzięki Matce Teresie Kalkuta stała się nie tylko symbolem indyjskiej
nędzy, ale także oknem wystawowym jej działalności. Problem w tym, że
wystawa świeci pustkami... Protestancka organizacja charytatywna z USA
„Assembly of God” rozdaje tam dziennie 18 000 posiłków. Nędzarze
czekający w kolejce na strawę niewiele wiedzą o głośno w świecie
reklamowanej działalności Misjonarek Miłości. „Nikt prawie nic od nich
nie dostał” – mówią. Miejscowy, wielki działacz charytatywny, Pannalal
Manik wybudował 4000 mieszkań dla najbiedniejszych. Zrobił to ich
rękami, za pieniądze „Misji Ramakriszna”, największej organizacji
dobroczynnej w Indiach. Dodajmy, iż nie jest to bynajmniej organizacja
chrześcijańska.
A Matka Teresa? „Trzy razy byłem u niej – mówi Manik – nie wysłuchała
mnie ani razu. Każdy człowiek na świecie wie, że siostry mają bardzo
dużo pieniędzy. Ale nikt nie wie, co z nimi robią.” Podobnie mówi Aroup
Chatterjee, lekarz pochodzący z Kalkuty, pracujący nad książką o micie
Matki Teresy. Rozmawia z biedakami w Kalkucie albo analizuje wypowiedzi
laureatki Nagrody Nobla. „Bez względu na to co akurat sprawdzam,
odkrywam same kłamstwa. Matka Teresa często mówi, że prowadzi w Kalkucie
szkołę, ogromną instytucję dla 5000 dzieci. Ja jednak nie znalazłem
tam, ani szkoły, ani nikogo, kto by ją widział!”.
W porównaniu z innymi podobnymi organizacjami działającymi w Kalkucie
(jest ich 200) Misjonarki Miłości przodują w dwóch dziedzinach: są
najsłynniejsze poza granicami i mają najwięcej pieniędzy. Siostry nie
prowadzą w Indiach żadnej wielkiej działalności, ich największe
inwestycje to domy zakonne dla sióstr, a niewielka pomoc, jakiej
udzielają, opiera się głównie na przekazywaniu regularnie napływających
darów rzeczowych. Same siostry żyją niezwykle skromnie – gdzie więc są
ogromne pieniądze, które do nich docierają? To pytanie zadaje sobie
wielu ludzi na świecie.
Matka Teresa i jej siostry, uważając się za służebnice Boże, często
nabywały nieruchomości w ogóle nie płacąc za nie. Po prostu nakłaniały
właścicieli do oddania ich za darmo. W takim „boskim żebractwie”
przodowała zwłaszcza sama Matka Założycielka. Czyniła się upoważniona do
tego przez samego Boga.
Anglia jest jednym z niewielu krajów, gdzie zakonnice muszą zdawać
sprawę ze swych dochodów przed władzami. Fakt ten z jednej strony rzuca
nieco światła na przychody i politykę finansową Misjonarek Miłości, z
drugiej strony prowokuje kolejne pytania.
Dla przykładu, tylko w 1991 r. angielski odłam zakonu przyjął sumę równą
(w przeliczeniu) 10 mln złotych (!). Wydatki wyniosły 700 tys. złotych,
czyli zaledwie 7 procent przychodów! Co stało się z resztą? „Tego
niestety nie możemy powiedzieć” – odpowiada siostra Tesina, przełożona
Misjonarek w Anglii. Podobną odpowiedź można usłyszeć we wszystkich
domach zakonnic na całym świecie. Jest więc coś, co służebnice Pańskie
próbują skrzętnie (wstydliwie?) ukryć przed światem.
Jednak dzięki nieocenionej dociekliwości brytyjskiego fiskusa wiemy, że
co kilka lat część pieniędzy jest wysyłana za granicę, przede wszystkim
do Rzymu. A co tam dzieje się z „pieniędzmi dla ubogich”, tego nie wie
nikt z zewnątrz, a pewnie nawet sam Pan Bóg wiedzieć nie powinien...
Nowe placówki zakonu w krajach ubogich otrzymują pomoc z centrali tylko
na samym początku, później muszą radzić sobie same. Ogromne pieniądze
zbierane w krajach zamożnych nie trafiają więc do potrzebujących. Bardzo
wiele podarowanego złota i kosztowności jest przechowywane w piwnicach
nowojorskiego domu Misjonarek Miłości – jak zaświadcza była zakonnica
Ewa Kołodziejczyk.
Tymczasem Matka Teresa doprowadziła do perfekcji system oszczędzania –
nawet maszyna do pisania to dla niej zbędny luksus. Dla przykładu –
siostry prowadzą księgowość pisząc ołówkami na kartkach papieru, które
później wycierają gumkami i zapisują ponownie..., w czasie gdy na ich
kontach są miliony dolarów. Przełożona zakonu nie widziała także
potrzeby kształcenia sióstr np. na pielęgniarki – to zbędny luksus, mimo
że wielu chorym uratowałoby to życie. Oto religijny fanatyzm
podniesiony do poziomu absurdu!
W 1994 r. brytyjski magazyn medyczny „The Lancet” opublikował
wstrząsający raport o warunkach życia w placówkach zakonu w Indiach –
chorych zakaźnie nie izolowano, strzykawki płukano w letniej wodzie, a
cierpiącym odmawiano silnych środków przeciwbólowych, bynajmniej nie z
powodu ich braku. Matka Teresa, jako gorliwa katoliczka, wierzyła, że
chorzy uczestniczą w cierpieniach Chrystusa, a to przecież zaszczyt!
Ludzi krzyczących z bólu pocieszała zwykle: „Cierpisz? To znaczy, że
Jezus cię całuje.” Jeden ze śmiertelnie chorych zawołał: „To powiedz
swojemu Jezusowi, żeby przestał mnie całować...”
Angielski „The Guardian” opisał hospicjum prowadzone przez siostry jako
„zorganizowaną formą zaniechania pomocy”. Wiele z konających tam osób
wcale nie musiało umrzeć z medycznego punktu widzenia, tym bardziej, że
ten najbogatszy zakon świata ma dość środków, aby chorym skutecznie
pomagać. Problem jednak w tym, że czynić tego nie ma zamiaru.
Tak zwana kwestia Matki Teresy to nie tylko sprawa zwykłej, ludzkiej
uczciwości (czy raczej nieuczciwości), ale przede wszystkim to problem
fanatycznego umysłu opętanego chorą ideologią, która każe troszczyć się
(innym!) wyłącznie o „życie wieczne” kosztem życia obecnego – jedynego,
którego doświadczamy. To kwestia deformacji ludzkiej osobowości, która
każe kochać to, czego natura radzi unikać. To również problem potęgi
mediów, które dowolnie tworzą rzeczywistość ludzkiej naiwności, która
gotowa jest uwierzyć w każdą bzdurę i mit, jeżeli są one umiejętnie
podane i często powtarzane. Rodzi się także pytanie – czy to ubogim są
potrzebne miłosierne siostrzyczki, czy może raczej to zakonnice
potrzebują biedaków do napychania kont bankowych, własnego „uświęcania” i
do zaspokajana wymogów ich zdegenerowanej teologii cierpiętnictwa?
I jeszcze jedno pytanie na koniec – kto korzysta z odsetek bankowych z
ogromnych sum przechowywanych na kątach zakonu, a ofiarowanych przez
ludzi wrażliwych, naiwnych bądź też bogaczy chcących nimi zagłuszyć
wyrzuty sumienia? Czyżby kościelni menadżerowie?
oprac.: JERZY SĘDZIAK, ADAM CIOCH

